Zaczęło się jak zwykle.
Jechaliśmy na rowerach gdzieś przez deltę Mekongu, kiedy napisał do mnie Igor Zalewski z wydawnictwa De Facto,
z pytaniem czy nie chcę narysować nowej okładki do książki.
Czasu trochę było więc tym razem zdecydowałem się na przystanięcie i zrobienie sobie pracowni na południu Kambodży.
Początek pory deszczowej. Monsun w tym roku okazał się na tyle dokuczliwy, że w temperaturze 35 stopni Celsjusza
farby akrylowe przestały odparowywać wodę i nie schły
Ale cóż było robić kiedy temat był fajny.
Pierwszy szkic koncepcyjny okładki książki WRONY W AMERYCE Marcina Wrony.
Na okładce miał się znaleźć duży portret Marcina Wrony, reszta rodzinki krążąca gdzieś w tle
i typowe amerykańskie symbole.
No nie mogłem się powstrzymać od zrobienia z autora najbardziej amerykańskiego z amerykańskich bohaterów – Supermena
– w typowym dla niego geście rozrywania koszuli grzecznego dziennikarza.
Początkowo w godle superwrony miała znajdować się litera „W” jak Wrony .
Po konsultacjach z wydawcą i przeczytaniu fragmentów książki, zamieniliśmy ją na super hamburgera.
Zaczęły się żmudne poszukiwania zakomponowania SuperWrony na okładce
i poszukiwania zdjęć Marcina Wrony w internecie celu znalezienia jakiegoś wzorca z którego dałoby się narysować portret autora.
Było to nad wyraz trudne! Marcin praktycznie nie istnieje w zbiorach wyszukiwarek.
Namówienie go na zrobienie sobie sesji zdjęciowej do portretu okazało się jeszcze trudniejsze. Mimo, że jest przemiłym człowiekiem, jak sam stwierdził, pozować nie potrafi
Pozostało posłużyć się malutkimi „jotpegami” ze strony TVN z czasów kiedy pracował jeszcze w Polsce.
Po kilku dniach zmagań z wyobraźnią powstał gotowy szkic ilustracji. Teraz nadszedł czas na znalezienia kolorów.
Postanowiłem w tle za SuperWroną zrobić przejście od błękitu do ciepłych kolorów,
tak żeby wszystko wyglądało jak w świetle zachodzącego słońca,
kiedy dzień zmienia się w noc na nieistniejącej nowojorskiej ulicy.
Podobno światło bywa tam magiczne.
W międzyczasie zmieniliśmy guesthouse. W starym, atmosferze do pracy nie pomagały zastępy kambodżańskich policjantów próbujących schwytać
handlarza narkotyków, który zostawił wypasionego mercedesa pod oknem naszego pokoju.
Ile razy można pozować do zdjęcia z kałasznikowem w ręku i z uśmiechniętym tajniakiem szczerzącym się do kamery w telefonie.
W nowym pokoju moją nową pracownią został maleńki stolik pod telewizor.
Tradycyjnie do znudzenia zaczęła się zabawa z pędzelkami retuszerskimi i marzenia o większym formacie papieru…
oraz o końcu monsunu
Po kilku dniach ilustracja na do okładki książki Marcina Wrony była gotowa.
Zostało jeszcze dorysowanie wroniej rodzinki
Mama Wrona plus dwa pisklaki. Jeden z nich, narysowany w jaju, nie został wykorzystany na okładce.
A szkoda, miał uroczy uśmiech:)
Dzięki pomocy Maugośki przy walce z typografią i zabawą gdzie wcisnąć małe wronki, okładka zosatała skończona.
A tak wyglądała moja pracownia na stoliczku z drewnianego pieńka w guesthousie w monsunowym Sihanoukville.
Ciekawe, jak będzie wyglądać kolejne miejsce do pracy i gdzie na świecie znów przyjdzie się zatrzymać i coś narysować
Ale narazie zapraszam do księgarni! Warto!
dobra robota….podoba mi sie…zajefajna!!!
zostaje polowanie na ksiazke…